piątek, 12 września 2014

Rozdział 3

Kolejka do Urzędu Obsługi Prowincji była dwa razy dłuższa niż przypuszczałam. Już z daleka widziałam tłumy młodych dziewczyn ustawionych w kolejce do wejścia. To były już drugie losowania, do których trzeba było zrobić zdjęcia, więc nie zdziwiłam się na widok twarzy ukrytych pod grubym makijażem. Dwójki i Trójki nie szczędziły sobie szminki czy pudru. Czwórki były pomalowane skromnie, ale efektownie. U Piątek ledwo co było widać, ale jednak. Ja nie miałam kosmetyków, więc musiałam zadowolić się swoim naturalnym pięknem i puszystymi kasztanowymi włosami, które umyłam dzisiaj tak dokładnie jak nigdy. Mama zaplotła mi je w długi warkocz opadający na plecy.
- Nie jest tak źle – powiedziała mama, rozglądając się i dokładnie ilustrując wzrokiem każdą dziewczynę stojącą w wężyku. – Zaliczasz się do tych najładniejszych. – Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech. Jak mogłaby myśleć inaczej? W końcu jestem jej córką.
Ja jednak widziałam w tłumie wiele piękności i zwątpiłam trochę w swoje szanse.
Wiedziałam, że oprócz wyglądu ważne są też umiejętności. Pod tym względem wypadałam dosyć dobrze. Ale miałam dziwne przeczucie, że osoby, które będą nas wybierać, będą patrzeć na nas pod względem urody. Dobrze powiedziałam – w y b i e r a ć. Chyba wszyscy wiedzieli, że tak naprawdę losowanie to bujda, bo to raczej niemożliwe, żeby do każdych Eliminacji dostawały się same ślicznotki lub dziewczyny z ważnych rodzin? Mało prawdopodobne. Tak więc moje obawy o stanowisko w konkursie były uzasadnione.
- Nie spinaj się tak – powiedziała mama, kładąc dłonie na moich ramionach – bo na zdjęciach wyjdziesz nienaturalnie, a tego nie chcemy, prawda?
Wzięłam głęboki wdech.
- Nie, nie chcemy – szepnęłam przy wydechu i rozluźniłam ramiona. Mama uśmiechnęła się delikatnie. Zastanawiałam się, kiedy w końcu przestanie wykrzywiać usta w rogalik. No, raczej nieprędko.
Gdy nadeszła moja kolej, weszłam do biura i podeszłam do biurka, za którym siedziała starsza kobieta z bardzo jasnymi włosami upiętymi w koka na czubku głowy. Piłowała sobie idealne paznokcie pomalowane jaskraworóżowym lakierem, więc prawie mnie nie zauważyła.
- Ekhm… – Odchrząknęłam, a kiedy podniosła znudzony wzrok, położyłam przed nią swój formularz. Zerknęła na niego tylko i wróciła do piłowania paznokci.
- Imię, nazwisko, klasa? – spytała znużonym głosem.
Wzięłam głęboki wdech.
- Eleanor Berens, Szóstka – powiedziałam przy wydechu.
Znów na mnie spojrzała, tym razem pobłażliwie. Zirytowało mnie to.
- Szóstka powiadasz? – spytała, jednak zanim zdążyłam odpowiedzieć machnęła ręką w stronę drzwi do pokoju obok i zajęła się swoimi paznokciami.
Łypnęłam na nią ponuro i powoli przeszłam do pokoju obok. Okna w nim zostały zasłonięte białymi zasłonami, tak samo podłoga została przykryta białym woalem. Na środku pokoju stał okazały fotel z mahoniu. Drewno zostało pomalowane w przepiękne wzory kwiatów, ptaków i roślin. Właśnie przyglądałam się z bliska pięknemu malunkowi, kiedy do pokoju weszła pani fotograf.
- Och! – pisnęła, a ja spojrzałam na nią zdezorientowana. Podeszła do mnie, ujęła moją w twarz w dłonie i zaczęła z bliska zaczęła mi się przeglądać. – Wyśmienicie. Widzę, że książęta będą mieli w czym przebierać. – Zachichotała, po czym puściła mnie i odeszła tak gwałtownie, że się zachwiałam.
Kobieta podeszła do aparatu postawionego na stojaku.
- Usiądź, kochanieńka. – Uśmiechnęła się do mnie życzliwie. – Oj, zapomniałabym! – Klepnęła się dłonią w czoło i zaśmiała się. – Jestem Amelle.
- Eleanor – powiedziałam cicho, zajmując miejsce w fotelu.
- Piękne imię – przyznała kobieta, nie przestając się uśmiechać. Włączyła lampy, które poraziły mnie w oczy, więc musiałam kilka razy zamrugać, by cokolwiek widzieć. – Uśmiech poproszę!
Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam prosto w obiektyw aparatu. Pomyślałam o Ginie i Rosie, które były moimi najbliższymi przyjaciółkami, dzięki którym chodziłam wesoła i szczęśliwa. Na myśl o nich od razu poczułam ciepło na sercu i posłałam w stronę Amelle mój najpiękniejszy i najokazalszy uśmiech ze wszystkich.
Błysk flesza oślepił mnie równie bardzo, co lampy.
- Idealnie! – wykrzyknęła kobieta, uśmiechając się od ucha do ucha. – Jeszcze tylko małe poprawki i można wysłać dalej.
Zdziwiłam się, że zrobiła tylko jedno zdjęcie, nie kazała mi się jakoś specjalnie ustawić, czy też zmienić minę. Nie odzywałam się jednak i w ciszy opuściłam pokój, czując się dziwnie i myśląc, że książęta najprawdopodobniej naprawdę dostaną do pałacu same piękności.


Gdy wróciłyśmy z mamą do domu, od razu zabrałyśmy się wraz z Giną za przygotowanie obiadu. Jedzenia nie było wiele – kilka kromek suchego chleba z plasterkami pomidorów, trzy małe jabłka i dzbaneczek wody z kranu. Mimo wszystko dzisiejszego dnia danie było odrobinę większe niż zazwyczaj, ponieważ kilka dni temu, kiedy wracałam z jednego z moich spotkań z Rosie, zerwałam z jabłoni kilka dojrzałych owoców. Miałam szczęście, że nikt mnie nie zauważył, bo gdyby na mnie naskarżono, miałabym naprawdę mocno przechlapane. Prawo Illeańskie surowo karało złodziei, nawet jeśli zaliczały się do nich głodne, małe dzieci.
Gdy skończyłam kroić jabłka w drobne kosteczki, żeby zrobić z nich prowizoryczną sałatkę, wsypałam je do wyszczerbionej miseczki. Mama z Giną zajmowały się kanapkami, więc wyjęłam z szafki trzy szklanki i mały dzbanek, do którego nalałam zimnej wody. Przygotowane jedzenie postawiłam na malutkim stoliku stojącym na środku kuchni. Mebel zaskrzypiał lekko od ciężaru, który na nim spoczął, ale jak przez lata to wszystko wytrzymywał, tak i wytrzymał teraz.
Wszystkie trzy zajęłyśmy swoje miejsca na rozlazłych krzesłach.
- No i jak było? – spytała Gina, biorąc swoją kanapkę.
Wzruszyłam ramionami.
- Normalnie.
Mama westchnęła ciężko i spojrzała na mnie lekko zirytowana. Chleb żuła bardzo powoli, jakby to miał być ostatni posiłek w jej życiu. A to wcale nie było takie absurdalne, bo oczywiście mogło się okazać, że za kilka dni zostaniemy bez środków do życia.
- Jak wyszłaś na zdjęciu? - spytała chłodno.
- Nie wiem. Nie pokazano mi – odpowiedziałam, biorąc odrobinę sałatki na swój talerz.
Gina oczywiście pochłonęła już prawie cały swój posiłek. W odróżnieniu od matki jadła bardzo szybko, przez co dostała czkawki.
- A… pani fotograf… była miła…? – zapytała, co chwilę czkając.
Sięgnęłam po dzbanek z wodą i napełniłam jej szklankę. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i w mgnieniu oka opróżniła jej zawartość.
- Tak, była uprzejma – odrzekłam powoli, dłubiąc widelcem w sałatce z jabłek. – Powiedziała, że jestem śliczna i książęta będą mieli w czym wybierać.
Mina mamy odrobinę złagodniała.
- Bo jesteś piękna. – Uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Aha – zawtórowała jej Gina, patrząc ze smutkiem na pustą miseczkę po sałatce.
Nie byłam zbyt głodna. Uznałam, że wytrzymam do kolacji, więc przesypałam połowę swoich jabłek na jej talerzyk, a ona otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Ellie, nie…
- Jedz – przerwałam jej. – Już się najadałam. – Uśmiechnęłam się lekko w jej stronę, a ona odwzajemniła mój uśmiech i zabrała się za jedzenie.
Skończyłam swoją porcję, zebrałam talerze i poszłam je umyć. Gina zaczęła sprzątać na stole, więc mama wykorzystała to, że chociaż na chwilę przestała mnie o wszystko wypytywać, więc podeszła do mnie i wraz ze mną zaczęła zmywać naczynia.
- Mogłabyś pokazać chociaż trochę więcej entuzjazmu, Eleanor – zaczęła, dokładnie szorując już czystą szklankę. – Nie wyglądasz na zadowoloną.
Westchnęłam ciężko.
- A z czego miałabym być zadowolona, mamo?
Kobieta posłała mi zniecierpliwione spojrzenie.
- Jak to czym? To Eliminacje! Największa szansa dla nas wszystkich, a ty zachowujesz się jak tydzień po śmierci ojca – powiedziała z wyrzutem.
Na samą myśl o tym okropnym okresie żałoby ścisnęło mnie w żołądku. Odstawiłam czysty talerzyk na szafkę, wytarłam dłonie i podeszłam do okna, aby choć na chwilę oderwać się od krępującej rozmowy. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a grube ciemne chmury zaczęły przykrywać niebo. Wraz z moimi łzami pierwsze strużki deszczu popłynęły po szybie.
Mama również wytarła dłonie w starą ścierkę i podeszła do mnie. Przytuliła mnie lekko, a ja oparłam głowę o jej ramię.
- Przepraszam, Ellie. - W jej głosie rozbrzmiewał głęboki żal i smutek, jaki ja czułam w chwili śmierci taty. – Nie powinnam tego mówić.
Wtuliłam się w nią mocno. Giny już nie było w kuchni, więc pozwoliłam sobie na chwilę słabości i łzy ciągłym strumieniem przecinały moje policzki i kapały na ulubioną bluzkę mamy.
- Nic się nie stało – szepnęłam cicho.
- Stało się – zaprotestowała szybko, głaszcząc mnie po włosach. – Wiem, że byłaś bardzo z blisko z ojcem. Nie chciałam Cię zranić, wybacz mi.
Odsunęłam się od niej i wierzchem dłoni wytarłam mokre policzki.
- Wszystko w porządku – powiedziałam, przeczesując włosy palcami i nie odrywając wzroku od okna. – Masz rację. Nie powinnam tak się zachowywać, zwłaszcza teraz. Po prostu… stresuję się, mamo. Bardzo.
- Rozumiem to, Ellie.
- Nie, nie rozumiesz – rzekłam, jednak nie słychać było w moim głosie gniewu czy frustracji. Spojrzałam na nią. – Nie stresuję się samymi Eliminacjami. Po prostu boję się, że nawet jeśli mnie wybiorą, odpadnę po pierwszym dniu, bo nie przypadnę do gustu ani Adamowi, ani Alexandrowi. Boże, mamo, nawet ich nie znam i nie wiem jak się zachowywać! – wyrzuciłam z siebie głośno.
Kobieta położyła dłoń na moim ramieniu i ścisnęła je lekko. Ten dotyk dodał mi odrobinę otuchy, której bardzo w tamtej chwili potrzebowałam.
- Eleanor – szepnęła, a ja spojrzałam jej w oczy. – Nigdy, ale to przenigdy nie tańcz tak, jak Ci zagrają. Stawiaj na swoim, jeśli zajdzie taka potrzeba i nie dawaj sobą pomiatać. I najważniejsze – zawsze bądź sobą. Nie dostosowuj się do innych ludzi. Jeśli Cię nie polubią taką, jaka jesteś, to będzie ich strata. Odrzucą wspaniałą, zdolną i kochającą dziewczynę. Dam sobie rękę uciąć, że drugiej takiej nigdy w życiu nie znajdą.
Słowa matki mnie wzruszyły. Uśmiechnęłam się do niej czule, a ona ten uśmiech odwzajemniła. Ponownie się w nią wtuliłam, wdychając zapach mydła i świeżej lawendy, którą zbierała co rano u pewnej Dwójki.
Mimo tych wszystkich wzlotów i upadków, kłótni i awantur, zawsze mogłam znaleźć w niej oparcie. I za to ją mocno i bezgranicznie kochałam.