Kolejka do Urzędu
Obsługi Prowincji była dwa razy dłuższa niż przypuszczałam. Już
z daleka widziałam tłumy młodych dziewczyn ustawionych w kolejce
do wejścia. To były już drugie losowania, do których trzeba było
zrobić zdjęcia, więc nie zdziwiłam się na widok twarzy ukrytych
pod grubym makijażem. Dwójki i Trójki nie szczędziły sobie
szminki czy pudru. Czwórki były pomalowane skromnie, ale
efektownie. U Piątek ledwo co było widać, ale jednak. Ja nie
miałam kosmetyków, więc musiałam zadowolić się swoim naturalnym
pięknem i puszystymi kasztanowymi włosami, które umyłam dzisiaj
tak dokładnie jak nigdy. Mama zaplotła mi je w długi warkocz
opadający na plecy.
- Nie jest tak źle –
powiedziała mama, rozglądając się i dokładnie ilustrując
wzrokiem każdą dziewczynę stojącą w wężyku. – Zaliczasz się
do tych najładniejszych. – Uśmiechnęła się do mnie, a ja
odwzajemniłam uśmiech. Jak mogłaby myśleć inaczej? W końcu
jestem jej córką.
Ja jednak widziałam w
tłumie wiele piękności i zwątpiłam trochę w swoje szanse.
Wiedziałam, że oprócz
wyglądu ważne są też umiejętności. Pod tym względem wypadałam
dosyć dobrze. Ale miałam dziwne przeczucie, że osoby, które będą
nas wybierać, będą patrzeć na nas pod względem urody. Dobrze
powiedziałam – w y b i e r a ć. Chyba wszyscy wiedzieli, że tak
naprawdę losowanie to bujda, bo to raczej niemożliwe, żeby do
każdych Eliminacji dostawały się same ślicznotki lub dziewczyny z
ważnych rodzin? Mało prawdopodobne. Tak więc moje obawy o
stanowisko w konkursie były uzasadnione.
- Nie spinaj się tak –
powiedziała mama, kładąc dłonie na moich ramionach – bo na
zdjęciach wyjdziesz nienaturalnie, a tego nie chcemy, prawda?
Wzięłam głęboki
wdech.
- Nie, nie chcemy –
szepnęłam przy wydechu i rozluźniłam ramiona. Mama uśmiechnęła
się delikatnie. Zastanawiałam się, kiedy w końcu przestanie
wykrzywiać usta w rogalik. No, raczej nieprędko.
Gdy nadeszła moja
kolej, weszłam do biura i podeszłam do biurka, za którym siedziała
starsza kobieta z bardzo jasnymi włosami upiętymi w koka na czubku
głowy. Piłowała sobie idealne paznokcie pomalowane jaskraworóżowym
lakierem, więc prawie mnie nie zauważyła.
- Ekhm… –
Odchrząknęłam, a kiedy podniosła znudzony wzrok, położyłam
przed nią swój formularz. Zerknęła na niego tylko i wróciła do
piłowania paznokci.
- Imię, nazwisko,
klasa? – spytała znużonym głosem.
Wzięłam głęboki
wdech.
- Eleanor Berens,
Szóstka – powiedziałam przy wydechu.
Znów na mnie
spojrzała, tym razem pobłażliwie. Zirytowało mnie to.
- Szóstka powiadasz? –
spytała, jednak zanim zdążyłam odpowiedzieć machnęła ręką w
stronę drzwi do pokoju obok i zajęła się swoimi paznokciami.
Łypnęłam na nią
ponuro i powoli przeszłam do pokoju obok. Okna w nim zostały
zasłonięte białymi zasłonami, tak samo podłoga została
przykryta białym woalem. Na środku pokoju stał okazały fotel z
mahoniu. Drewno zostało pomalowane w przepiękne wzory kwiatów,
ptaków i roślin. Właśnie przyglądałam się z bliska pięknemu
malunkowi, kiedy do pokoju weszła pani fotograf.
- Och! – pisnęła, a
ja spojrzałam na nią zdezorientowana. Podeszła do mnie, ujęła
moją w twarz w dłonie i zaczęła z bliska zaczęła mi się
przeglądać. – Wyśmienicie. Widzę, że książęta będą mieli
w czym przebierać. – Zachichotała, po czym puściła mnie i
odeszła tak gwałtownie, że się zachwiałam.
Kobieta podeszła do
aparatu postawionego na stojaku.
- Usiądź,
kochanieńka. – Uśmiechnęła się do mnie życzliwie. – Oj,
zapomniałabym! – Klepnęła się dłonią w czoło i zaśmiała
się. – Jestem Amelle.
- Eleanor –
powiedziałam cicho, zajmując miejsce w fotelu.
- Piękne imię –
przyznała kobieta, nie przestając się uśmiechać. Włączyła
lampy, które poraziły mnie w oczy, więc musiałam kilka razy
zamrugać, by cokolwiek widzieć. – Uśmiech poproszę!
Wzięłam głęboki
wdech i spojrzałam prosto w obiektyw aparatu. Pomyślałam o Ginie i
Rosie, które były moimi najbliższymi przyjaciółkami, dzięki
którym chodziłam wesoła i szczęśliwa. Na myśl o nich od razu
poczułam ciepło na sercu i posłałam w stronę Amelle mój
najpiękniejszy i najokazalszy uśmiech ze wszystkich.
Błysk flesza oślepił
mnie równie bardzo, co lampy.
- Idealnie! –
wykrzyknęła kobieta, uśmiechając się od ucha do ucha. –
Jeszcze tylko małe poprawki i można wysłać dalej.
Zdziwiłam się, że
zrobiła tylko jedno zdjęcie, nie kazała mi się jakoś specjalnie
ustawić, czy też zmienić minę. Nie odzywałam się jednak i w
ciszy opuściłam pokój, czując się dziwnie i myśląc, że
książęta najprawdopodobniej naprawdę dostaną do pałacu same
piękności.
Gdy wróciłyśmy z
mamą do domu, od razu zabrałyśmy się wraz z Giną za
przygotowanie obiadu. Jedzenia nie było wiele – kilka kromek
suchego chleba z plasterkami pomidorów, trzy małe jabłka i
dzbaneczek wody z kranu. Mimo wszystko dzisiejszego dnia danie było
odrobinę większe niż zazwyczaj, ponieważ kilka dni temu, kiedy
wracałam z jednego z moich spotkań z Rosie, zerwałam z jabłoni
kilka dojrzałych owoców. Miałam szczęście, że nikt mnie nie
zauważył, bo gdyby na mnie naskarżono, miałabym naprawdę mocno
przechlapane. Prawo Illeańskie surowo karało złodziei, nawet jeśli
zaliczały się do nich głodne, małe dzieci.
Gdy skończyłam kroić
jabłka w drobne kosteczki, żeby zrobić z nich prowizoryczną
sałatkę, wsypałam je do wyszczerbionej miseczki. Mama z Giną
zajmowały się kanapkami, więc wyjęłam z szafki trzy szklanki i
mały dzbanek, do którego nalałam zimnej wody. Przygotowane
jedzenie postawiłam na malutkim stoliku stojącym na środku kuchni.
Mebel zaskrzypiał lekko od ciężaru, który na nim spoczął, ale
jak przez lata to wszystko wytrzymywał, tak i wytrzymał teraz.
Wszystkie trzy
zajęłyśmy swoje miejsca na rozlazłych krzesłach.
- No i jak było? –
spytała Gina, biorąc swoją kanapkę.
Wzruszyłam ramionami.
- Normalnie.
Mama westchnęła
ciężko i spojrzała na mnie lekko zirytowana. Chleb żuła bardzo
powoli, jakby to miał być ostatni posiłek w jej życiu. A to wcale
nie było takie absurdalne, bo oczywiście mogło się okazać, że
za kilka dni zostaniemy bez środków do życia.
- Jak wyszłaś na
zdjęciu? - spytała chłodno.
- Nie wiem. Nie
pokazano mi – odpowiedziałam, biorąc odrobinę sałatki na swój
talerz.
Gina oczywiście
pochłonęła już prawie cały swój posiłek. W odróżnieniu od
matki jadła bardzo szybko, przez co dostała czkawki.
- A… pani fotograf…
była miła…? – zapytała, co chwilę czkając.
Sięgnęłam po dzbanek
z wodą i napełniłam jej szklankę. Uśmiechnęła się z
wdzięcznością i w mgnieniu oka opróżniła jej zawartość.
- Tak, była uprzejma –
odrzekłam powoli, dłubiąc widelcem w sałatce z jabłek. –
Powiedziała, że jestem śliczna i książęta będą mieli w czym
wybierać.
Mina mamy odrobinę
złagodniała.
- Bo jesteś piękna. –
Uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Aha – zawtórowała
jej Gina, patrząc ze smutkiem na pustą miseczkę po sałatce.
Nie byłam zbyt głodna.
Uznałam, że wytrzymam do kolacji, więc przesypałam połowę
swoich jabłek na jej talerzyk, a ona otworzyła szerzej oczy ze
zdumienia.
- Ellie, nie…
- Jedz – przerwałam
jej. – Już się najadałam. – Uśmiechnęłam się lekko w jej
stronę, a ona odwzajemniła mój uśmiech i zabrała się za
jedzenie.
Skończyłam swoją
porcję, zebrałam talerze i poszłam je umyć. Gina zaczęła
sprzątać na stole, więc mama wykorzystała to, że chociaż na
chwilę przestała mnie o wszystko wypytywać, więc podeszła do
mnie i wraz ze mną zaczęła zmywać naczynia.
- Mogłabyś pokazać
chociaż trochę więcej entuzjazmu, Eleanor – zaczęła, dokładnie
szorując już czystą szklankę. – Nie wyglądasz na zadowoloną.
Westchnęłam ciężko.
- A z czego miałabym
być zadowolona, mamo?
Kobieta posłała mi
zniecierpliwione spojrzenie.
- Jak to czym? To
Eliminacje! Największa szansa dla nas wszystkich, a ty zachowujesz
się jak tydzień po śmierci ojca – powiedziała z wyrzutem.
Na samą myśl o tym
okropnym okresie żałoby ścisnęło mnie w żołądku. Odstawiłam
czysty talerzyk na szafkę, wytarłam dłonie i podeszłam do okna,
aby choć na chwilę oderwać się od krępującej rozmowy. Słońce
powoli chyliło się ku zachodowi, a grube ciemne chmury zaczęły
przykrywać niebo. Wraz z moimi łzami pierwsze strużki deszczu
popłynęły po szybie.
Mama również wytarła
dłonie w starą ścierkę i podeszła do mnie. Przytuliła mnie
lekko, a ja oparłam głowę o jej ramię.
- Przepraszam, Ellie. -
W jej głosie rozbrzmiewał głęboki żal i smutek, jaki ja czułam
w chwili śmierci taty. – Nie powinnam tego mówić.
Wtuliłam się w nią
mocno. Giny już nie było w kuchni, więc pozwoliłam sobie na
chwilę słabości i łzy ciągłym strumieniem przecinały moje
policzki i kapały na ulubioną bluzkę mamy.
- Nic się nie stało –
szepnęłam cicho.
- Stało się –
zaprotestowała szybko, głaszcząc mnie po włosach. – Wiem, że
byłaś bardzo z blisko z ojcem. Nie chciałam Cię zranić, wybacz
mi.
Odsunęłam się od
niej i wierzchem dłoni wytarłam mokre policzki.
- Wszystko w porządku
– powiedziałam, przeczesując włosy palcami i nie odrywając
wzroku od okna. – Masz rację. Nie powinnam tak się zachowywać,
zwłaszcza teraz. Po prostu… stresuję się, mamo. Bardzo.
- Rozumiem to, Ellie.
- Nie, nie rozumiesz –
rzekłam, jednak nie słychać było w moim głosie gniewu czy
frustracji. Spojrzałam na nią. – Nie stresuję się samymi
Eliminacjami. Po prostu boję się, że nawet jeśli mnie wybiorą,
odpadnę po pierwszym dniu, bo nie przypadnę do gustu ani Adamowi,
ani Alexandrowi. Boże, mamo, nawet ich nie znam i nie wiem jak się
zachowywać! – wyrzuciłam z siebie głośno.
Kobieta położyła
dłoń na moim ramieniu i ścisnęła je lekko. Ten dotyk dodał mi
odrobinę otuchy, której bardzo w tamtej chwili potrzebowałam.
- Eleanor – szepnęła,
a ja spojrzałam jej w oczy. – Nigdy, ale to przenigdy nie tańcz
tak, jak Ci zagrają. Stawiaj na swoim, jeśli zajdzie taka potrzeba
i nie dawaj sobą pomiatać. I najważniejsze – zawsze bądź sobą.
Nie dostosowuj się do innych ludzi. Jeśli Cię nie polubią taką,
jaka jesteś, to będzie ich strata. Odrzucą wspaniałą, zdolną i
kochającą dziewczynę. Dam sobie rękę uciąć, że drugiej takiej
nigdy w życiu nie znajdą.
Słowa matki mnie
wzruszyły. Uśmiechnęłam się do niej czule, a ona ten uśmiech
odwzajemniła. Ponownie się w nią wtuliłam, wdychając zapach
mydła i świeżej lawendy, którą zbierała co rano u pewnej
Dwójki.
Mimo tych wszystkich
wzlotów i upadków, kłótni i awantur, zawsze mogłam znaleźć w
niej oparcie. I za to ją mocno i bezgranicznie kochałam.